Wędrówkę po Wrocławiu postanowiłem rozpocząć na Karłowicach.
Dlaczego akurat to miejsce?
Wybór wynika z przekory i niechęci do oczywistości (Rynek, Ostrów Tumski, Hala Stulecia, Odra wymieniane są wszakże jednym tchem jako godne polecenia) oraz niedocenienia tego uroczego zakątka miasta. Poza tym spędziłem tu większą część mojego życia.
Skoro pretekstem do opowieści o Wrocławiu jest tytuł Europejskiej Stolicy Kultury to zacznę od X muzy czyli dawnego kina Ognisko przy Skwerze Obrońców Helu. Nie pozostało po nim zbyt wiele, jedynie zniszczony (ale zamieszkany) budynek i nieco wspomnień.
Choć od wyświetlanych w nim poranków minęło już ponad 30 lat to wciąż pamiętam godzinę ich rozpoczęcia - 15.00
To chyba efekt połączenia dwóch zdawałoby się sprzecznych ze sobą słów"poranek" i "godzina seansu: 15.00".
Pamiętam kolejki do kasy (po lewej stronie od wejścia) i panią, która sprawdzała skrupulatnie legitymacje szkolne odmawiając sprzedania biletu osobie, której do osiągnięcia magicznego wieku 12 bądź 15 lat (w zależności od rodzaju filmu i obecności w nim tzw. scen) brakowało ledwie kilka miesięcy.
Po zakupie biletu w oczekiwaniu na rozpoczęcie seansu można było udać na krótki spacer po znajdującym się nieopodal skwerku lub po prostu podeprzeć sobą jeden z filarów budynku kina.
W ówczesnej dobie "bezinternetowej" wydarzeniem było wywieszenie przez obsługę kina w szklanych gablotkach od strony ulicy zapowiedzi filmów na kolejne tygodnie.
Ciekaw jestem jak dziś wyglądałyby seanse w Ognisku. Pewnie na poranki trudno byłoby znaleźć chętnych. Telewizja zapewnia wszakże dowolną bajkę o dowolnej porze. Poza tym w okolicy kina brak jest wielu miejsc parkingowych co raczej zniechęcałoby potencjalnych - przywykłych do wygód - klientów.
Chociaż...czy prawdziwego kinomana może coś zniechęcić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz